środa, 3 lutego 2010

Mahdia

 
 
Przed wplynieciem do portu mielismy kolejna niespodzianke – niedzialajacy ster strumieniowy (silnik zalany slona woda). Przed Lampedusa slyszelismy nikly dzwiek alarmu dochodzacego z konsoli ale to nie byl czas zeby dochodzic sprawy. Szczescie w nieszczesciu pare miesiecy wczesniej silnik zalal sie olejem wiec po rozebraniu moczyl sie w roztworze oleju i slonej wody a nie tylko slonej wody. Wymienilismy bezpiecznik (nozka skorodowala do plastiku) a czesci silnika wysuszylismy pompka do roweru i ster dziala jak nowy.

Zacumowalismy hipa przed samym budynkiem policji wiec nad ranem obudzilo nas dwoch policjantow, ktorzy przyszli nas skontrolowac. Nie moglam nawiazac z nimi kontaktu wzrokowego (patrzeli mi sie pod nogi) nie mowiac o rozmowie (pytania kierowali wylacznie do Tomka). Na szczescie bylo to wyobcowane doswiadczenie jak sie okazalo pozniej w innych miejscach Tunezji. Celnicy przeszukali szafki, zagladneli nawet do jaskini behemota (ta nazwa okreslamy czelusc gdzie znajduje sie zbiornik paliwa, chemikalia oraz gdzie jest na tyle ciemno i nieprzyjemnie ze nigdy nie ma chetnego by tam zajrzec, co dopiero posprzatac). Panowie skwapliwie dopytywali sie (po francusku – urzedowy jezyk Tunezji) o rozne rzeczy, glownie o elektronike na jachcie co do typu i liczby. Kazali rozpakowac statywy i laptopy i spisali ich numery seryjne.

Po wypelnieniu roznych kwestionariuszy dostalismy zaswiadczenie ze mozemy legalnie plywac po wodach Tunezji. Potem jeszcze tylko wizyta w Garde Nationale, kapitanacie portu i juz moglismy opuscic rybacka biede portu Mahdia. Zataczajac szeroki luk by ominac niebezpieczne plycizny (10 mil od brzegu!) oraz sieci na tunczyki ’Errafaha’ po pieciu godzinach dotarlismy do Monastiru.


Mahdia

 
*

 
*

 
*


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz