Przed wplynieciem do portu mielismy kolejna niespodzianke – niedzialajacy ster strumieniowy (silnik zalany slona woda). Przed Lampedusa slyszelismy nikly dzwiek alarmu dochodzacego z konsoli ale to nie byl czas zeby dochodzic sprawy. Szczescie w nieszczesciu pare miesiecy wczesniej silnik zalal sie olejem wiec po rozebraniu moczyl sie w roztworze oleju i slonej wody a nie tylko slonej wody. Wymienilismy bezpiecznik (nozka skorodowala do plastiku) a czesci silnika wysuszylismy pompka do roweru i ster dziala jak nowy.
Zacumowalismy hipa przed samym budynkiem policji wiec nad ranem obudzilo nas dwoch policjantow, ktorzy przyszli nas skontrolowac. Nie moglam nawiazac z nimi kontaktu wzrokowego (patrzeli mi sie pod nogi) nie mowiac o rozmowie (pytania kierowali wylacznie do Tomka). Na szczescie bylo to wyobcowane doswiadczenie jak sie okazalo pozniej w innych miejscach Tunezji. Celnicy przeszukali szafki, zagladneli nawet do jaskini behemota (ta nazwa okreslamy czelusc gdzie znajduje sie zbiornik paliwa, chemikalia oraz gdzie jest na tyle ciemno i nieprzyjemnie ze nigdy nie ma chetnego by tam zajrzec, co dopiero posprzatac). Panowie skwapliwie dopytywali sie (po francusku – urzedowy jezyk Tunezji) o rozne rzeczy, glownie o elektronike na jachcie co do typu i liczby. Kazali rozpakowac statywy i laptopy i spisali ich numery seryjne.
Po wypelnieniu roznych kwestionariuszy dostalismy zaswiadczenie ze mozemy legalnie plywac po wodach Tunezji. Potem jeszcze tylko wizyta w Garde Nationale, kapitanacie portu i juz moglismy opuscic rybacka biede portu Mahdia. Zataczajac szeroki luk by ominac niebezpieczne plycizny (10 mil od brzegu!) oraz sieci na tunczyki ’Errafaha’ po pieciu godzinach dotarlismy do Monastiru.
Mahdia
Zacumowalismy hipa przed samym budynkiem policji wiec nad ranem obudzilo nas dwoch policjantow, ktorzy przyszli nas skontrolowac. Nie moglam nawiazac z nimi kontaktu wzrokowego (patrzeli mi sie pod nogi) nie mowiac o rozmowie (pytania kierowali wylacznie do Tomka). Na szczescie bylo to wyobcowane doswiadczenie jak sie okazalo pozniej w innych miejscach Tunezji. Celnicy przeszukali szafki, zagladneli nawet do jaskini behemota (ta nazwa okreslamy czelusc gdzie znajduje sie zbiornik paliwa, chemikalia oraz gdzie jest na tyle ciemno i nieprzyjemnie ze nigdy nie ma chetnego by tam zajrzec, co dopiero posprzatac). Panowie skwapliwie dopytywali sie (po francusku – urzedowy jezyk Tunezji) o rozne rzeczy, glownie o elektronike na jachcie co do typu i liczby. Kazali rozpakowac statywy i laptopy i spisali ich numery seryjne.
Po wypelnieniu roznych kwestionariuszy dostalismy zaswiadczenie ze mozemy legalnie plywac po wodach Tunezji. Potem jeszcze tylko wizyta w Garde Nationale, kapitanacie portu i juz moglismy opuscic rybacka biede portu Mahdia. Zataczajac szeroki luk by ominac niebezpieczne plycizny (10 mil od brzegu!) oraz sieci na tunczyki ’Errafaha’ po pieciu godzinach dotarlismy do Monastiru.
Mahdia
*
*
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz