czwartek, 19 listopada 2009

Promontorio Argentario



Basia troche narzeka ze nic nie pisze na blogu wiec w koncu sie zebralem..
Piec dob stalismy przy ‘naszej Argentynie’. Wiatr juz drugi tydzien wieje z poludnia ale do tej pory udawalo sie jakos isc do przodu (dziennie nawet do 50mil), to podhalsowac, to na silniczku. Az do!
Zaczelo sie bardzo slodka zatoczka na polnocy przyladka gdzie doskonale oslonieci spedzilismy pierwsza noc (tylko rano rybacy zarzucili sieci na nasz lancuch kotwiczny). Dookola wialo 5-6 a my nawet sie nie bujalismy. Jedyne co troche przerazalo to czarne chmury wciaz przelewajace sie nad wierzcholkami tutejszych wzgorz (600m n.p.m.), ktore jednak rozplywaly sie nad naszymi glowami nie przynoszac ani grzmotow, ani deszczu. Wypoczeci rano chcielismy po prostu ruszyc dalej na poludnie oplywajac ten przyladek gdy…
Piekne widoki, wysepka ze zgraja pletwonurkow I bardzo przyjemny polwiatr zmienily sie na przestrzeni pol mili w wiatr w morde I walenie dnem jachtu o niemal kazda nadchodzaca fale! Proby zmieniania kata atakowania tych fal czy przyspieszania niczego nie zmienily. Dodatkowo solidne szkwaly sprawily ze po godzinie walki zdecydowalismy sie wrocic do zatoczki ktora widzielismy po drodze. Stwierdzilismy ze zaatakujemy za trzy godziny bo wedlug prognoz wiatr mial siadac (ha ha). Tak, kolejny atak przebiegl dokladnie tak samo.
Nie pozostalo nam nic innego jak wracac na noc do Porto San Stefano, gdzie oczywiscie pogodowa sielanka (oprocz czarnych chmur) i po przespacerowaniu ulic z hotelami udany dostep do wi-fi a z nim najnowsza choc nieadekwatna do lokalnej rzeczywistosci prognoza pogody..
Po dwoch nieudanych probach trzecia potraktowalismy naprawde serio (szczegolnie ze przez nastepny tydzien prognoza miala sie nie zmieniac) wiec rano porzadne sniadanie i trzecie podejscie, ktore w strategii zaliczalo ominiecie duuzym lukiem najwyzszej, zaszytej w chmurach gory. Tym razem bylo zaledwie troche lepiej. Udalo mi sie wmowic Basi ze jest o wieeeele lepiej, choc podobnie jak ona zastanawialem sie ile jeszcze klepania zniesie ten katamaran. Dopiero po szesciu godzinach silnikowania pod wiatr I fale dotarlismy do Porto Ercole i  dumni ze swego osiagniecia (w koncu to cale 9 mil ;) juz cumowalismy do nabrzeza. Co prawda natychmiast wygoniono nas od niego ale I dobrze, bo przy kolejnym zostalismy przez dwie doby, a dzieki uprzejmosci dozorcy nie placilismy ani grosza (nie liczac zgrzewki korony ktora kupilismy mu w podziekowaniu). Jako ze teraz jachtem bylismy po nawietrznej stronie polwyspu mimo ochrony portu troche nami rzucalo. Korzystajac z przymusowego postoju ruszylismy na miasto. A to okazalo sie przeurocze. Zwlaszcza stara czesc za murami u podnoza fortecy na wgorzu. Troche to wygladalo jak miniaturowe Sanremo: krete, bardzo waskie uliczki, a czasem tunele pod domami, niezliczone koty I fantastyczne widoki.
Kolejna noc postanowilismy zaszalec I spedzic w marinie oddalonej o cale 10 minut zeglugi od Porto Ercole – Porto Cala Galera. Zdecydowalismy sie na to zeby przypomniec sobie jak wyglada prysznic (w Porto Ercole nie ma tego rodzaju wygod).


Basia is angry at me that I never help her with this blog so here is a couple of sentences from me..
Against our plans we have been here for five days.
The wind was from south for the last two weeks.
It started very calm on northern side of the peninsula in nice little bay where we stayed on anchor. And when we thought that next day will be easy 30 mile ride to Civitaveccia and already passed half of the peninsula it started to blow and each wave almost stopped us. We decided to try in couple of hours, but this time it was even worse so we came back. Third attempt  the next day and I was able to convince Barbara that it is much better this time and after 6 long hours of motoring against waves we reached Porto Ercole (and made only 9 miles).
As the wind wasn’t better for the next two days we stayed in Porto Ercole -  very nice little town. Narrow streets, cats and breathtaking views on the sea and town reminded us of San Remo’s Pigna district. We wanted to take a look inside the forts on surrounding hills but both are private properties.



Rozczarowujace jest wracanie sie, tym bardziej dwukrotne. Nie moglismy uwierzyc i dac za wygrana zwlaszcza ze prognozy na ten obszar byly jak najbardziej ‘do przejscia’ (10-15 wezlow). Zolta linia – powroty, czerwona wytyczony a blekitna udany przelot.



*


*


*


*




Porto Ercole


*


*


*



*


*


*




Porto Cala Galera

Przed ‘twierdza’ - domofony. Poziom nizej automatyczna brama wpuszcza samochody na parking – czyli do fosy. Wstep tylko dla mieszkancow! My moglismy tylko obejsc mury dookola.


*


*




W Civitavecchia wplatala nam sie w srube linka wiec mialem okazje wyprobowac swoj kombinezon wypornosciowy. Kombinezon sie sprawdzil tylko plywajac nie mozna liczyc na nogi bo je wynosi.

Nie zebym sie chwalil ale na ponizszym zdjeciu troche wygladam jak Han Solo wtopiony w karbonit (czy jak to sie tam zwalo w Imperium kontratakuje).



*




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz